Pseud. „Zawichost”
II drużyna II/8 pp AK
Echa operacji „Most I”
W numerze 16-tym Przeglądu Tygodniowego z dnia I5 kwietnia lyb4 r. ukazał się artykuł pt. „Operacja Most I”, którego autorem był Tomasz Kostuch, Oficer Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, przeszkolony jako cichociemny do walki z wrogiem na terenie okupowanego kraju. To właśnie Tomasz Kostuch ps. ".Bryła" oraz rtm. Narcyz Łopianowski ps. „Sarna”, wylądowali na polskiej ziemi niedaleko Pawlina w nocy z 15 na 16 kwietnia 1944 r» w ramach operacji „Most I” jak wiadomo, było to pierwsze lądowanie samolotu alianckiego lecącego z baz na zachodzie /w tym przypadku z Brindisi we Włoszech/ na ziemiach polskich będących wówczas pod okupacją niemiecką. Gwoli ścisłości należy dodać, ze samolot zabrał w drogę powrotną do Włoch kilku przedstawicieli polskiego podziemia min. Gen. Stanisława Tatara. Do dziś jestem pełen podziwu dla pilota, który potrafił mistrzowsko osadzić ciężką, dwumotorową maszynę na ornym polu a następnie poderwać ją do lotu powrotnego.
Autor artykułu tak wspomina pierwsze chwile po opuszczeniu samolotu na lądowiska oddalonym w prostej linii od Lublina o nie więcej jak 15 km: „ Za mną rozległ się ryk silników. To startowała „Dakota”. Dwa oślepiające światła pędzące jakby na wprost mnie. Dziś wiem, że to było złudzenie. Ale wówczas wykonałem przepisowe padnij. Tymczasem maszyna przemknęła o jakieś 40 - 50m dalej i przed samą lizjerą lasu podniosła się do góry. Reflektory zgasły i straciłem ją z oczu, Furmankami wieziono nas do jakiejś odległej wsi. ubezpieczeni przez oddział żołnierzy AK, dotarliśmy da niej po 23 godz. Oddziałem dowodził „Nerwa” lub „Narwa” Taki pseudonim podał mi w czasie jazdy jeden z członków obstawy”.
Po przeczytaniu w Przeglądzie Tygodniowym tego fragmentu artykułu nie mogłem mieć wątpliwości, że po 40 latach udało mi się natrafić na ślad cichociemnego z którym lasy nasze zetknęły się na kilka dosłownie godzin w nocy z I5 na 16 kwietnia 1944 r. do tego w niecodziennej scenerii, bo na partyzanckich ścieżkach. Wydawało mi się, rozstając się na jakiejś małej stacji kolejowej /były to chyba Sadurki/ z dwoma przybyszami z Włoch, że nasze losy nigdy nie przetną się ponownie. Tych ludzi przecież w ogolę nie znało. A jednak byli mi oni jacyś bardzo bliscy. Dlatego też odczułem wielką radość, gdy dowiedziałem się, ze jeden z nich z całą pewnością żyje i mieszka gdzieś w Polsce, a więc przeżył okupację i niełatwe lata powojenne.
Dopiera po 30 latach tj. w kwietniu 1982 r. z artykułu Karola Rybnika pt. „Z ziemi włoskiej do polskiej” zamieszczanego w Kurierze Lubelskim z dnia 9-l2 kwietnia 1982 r. dowiedzieliśmy się, że załogę samolotu stanowili: Australijczyk - Bill Wells, kp. lotn. Bolesław Kerpowski, pilot, Anglik - Ted Harrad, oraz radiotelegrafista Jack Willcaek - Australijczyk.
postanowiłem nawiązać kontakt z p. Tomaszem Kostuchem. Zwróciłem się w tym celu do redakcji Przeglądu Tygodniowego, prosząc o dostarczenie mego listu. oto jego treść: „Szanowny Panie ucieszyłem się bardzo przeczytawszy przypadkowo pana artykuł „Operacja Most I” /Przegląd Tyg.nr.16/. Pasażerów samolotu odwoził do stacji kolejowej nasz
oddział, którego dowódcą był ppor. rez. Wojciech. Rokicki ps. „Nerwa” - żyje i mimo 71 lat nieźle się trzyma. Żyje jeszcze kilka innych kolegów b. żołnierzy tego oddziału partyzanckiego AK, którzy brali udział w ochronie lądowiska byłem wówczas dowódcą drużyny, miałem 19 lat i byłem niezwykle dumny ze stopnia kaprala podchorążego uzyskanego rok wcześniej w podziemnej podchorążówce. być może, że właśnie Pana wiozłem na furmance, ale to nie jest najważniejsze. Dla nas wszystkich operacja a przede wszystkim, lądowanie samolotu było niezwykłym przeżyciem. Samolot był dowodem więzi fizycznej z naszymi siłami, zbrojnymi na Zachodzie. Jestem pełen podziwu dla Pana i kolegów, ponieważ mimo terroru panującego na naszych okupowanych ziemiach, decydowaliście się na przerzut do kraju i kontynuowanie walki, w większości wypadków całkowicie nierównej, wielu z was zginęło w rożnych okolicznościach, również w więzieniach po wojnie. Tym bardziej cieszy mnie bardzo, że człowiek z którym los nas zetknął na kilka godzin w niecodziennej scenerii, żyje. Do tej pory nic nie wiedzieliśmy o pasażerach samolotu lecących do kraju, życzę panu zdrowia i długich lat życia a przede wszystkim satysfakcji z racji spełnionych obowiązków wobec ojczyzny i społeczeństwa . Proszę nie żałować czasu na spisanie swych wspomnień, prawdę trzeba ocalić przed zalewem informacji o niczym ściskam dłoń.”
Redakcja zamieściła moje wystąpienie na łamach Przegląda Tygodniowego, doręczając mój list panu Tomaszowi Kostuchowi. Tak został nawiązany kontakt z przybyszem z Włoch za którego bezpieczeństwo odpowiedzialna był nasz oddział w nocy z I5 na 16 kwietnia l944r. Tomasz Kostuch, polski oficer, cichociemny, żołnierz podziemia, mieszka z rodziną, między innymi z wnukiem, również Tomaszem, w Warszawie.