Przy okazji dziękuję Autorowi za wyrażenie zgody na publikacje .
"Każdy szanujący się step musi mieć swoich bohaterów: gierojów, kowbojów, atamanów. Ma ich i bychawski! Step kieszonkowy, ale bohaterowie jak najbardziej poważni. Rzecz miała miejsce pod koniec drugiej wojny światowej. Jak powszechnie wiadomo pod koniec lipca 1944 r. Armia Czerwona podjęła znad Turii i Bugu ofensywę w kierunku Wisły. Realizując porozumienia aliantów oddziały partyzanckie atakowały wycofujące się wojska niemieckie nie pozwalając na skuteczne zorganizowanie obrony. Największą na Lubelszczyźnie (podobnie jak w całym kraju) organizacją wojskową była Armia Krajowa, siła zbrojna polskiego państwa podziemnego. W lipcu 1944 podjęła działanie zgodnie z rozkazem określanym kryptonimem „Akcja Burza”. W rejonie Bychawy przebywało wtenczas wiele oddziałów partyzanckich m.in. wycofanych z bliskich okolic Lublina silnie obsadzonego przez Niemców. Atakowanie wycofujących się oddziałów frontowych było swoistą loterią, zwłaszcza wobec niedostatecznego uzbrojenia i wyszkolenia partyzantów. Służby tyłowe i oddziały zabezpieczenia często szły w rozsypkę, ale ostrzelani żołnierze liniowi potrafili stawić skuteczny opór. Oddział „Szarugi” (OP 8 pp.leg.) podjął akcję w rejonie Bychawki, a następnie Grodzan, gdzie napotkał ukryte czołgi i ponosząc straty wycofał się. Inne oddziały zgromadzone w okolicy również podjęły działania zbrojne. Rozwścieczeni Niemcy przystąpili do ostrzału artyleryjskiego i podpalenia miasteczka. Byłaby prawdopodobnie Bychawa podzieliła los czeskich Lidzic i francuskiego Oradour zmasakrowanych w odwecie za akcje partyzantów. Przed wejściem do historii powszechnej za cenę zniszczenia i życia mieszkańców uchronił nasze miasto brawurowy kontratak partyzantów wyprowadzony ze wzgórz na północ od Bychawy. Hitlerowcy przekonani o przeważającej sile przeciwnika wycofali się na zachód. Trzon oddziałów partyzanckich stanowili żołnierze II OP 8 pp. leg. oraz placówki AK z Bychawy. Akcją dowodził por. Wojciech Rokicki „Nerwa”, komendant szkoły podchorążych, jeden z najdzielniejszych dowódców partyzanckich na Lubelszczyźnie. Spacerując po Bychawie i okolicach łatwo dostrzec, że dramatis personae tamtego czasu uhonorowani należycie nie zostali. Jest wprawdzie pomnik bojowników o wolność i demokrację, ale żołnierze AK i wielu innych z nim się nie utożsamiają, jest opisana już tablica na ścianie kościoła, jest ulica Partyzantów (d. Gałęzowska), Armii Krajowej (za komuny Dzierżyńskiego), Batalionów Chłopskich (chyba d. Objazdowa). Ale po pierwsze wszystko to jakieś takie w wydźwięku smutne, martyrologiczne. A przecież wolność, choćby na parę dni w 44-tym wywalczyli. Niektórzy – „Szaruga”, „Spartanin” ponownego jej nadejścia doczekali. I nie byłoby III Rzeczpospolitej, nawet ze wszystkimi jej ułomnościami – prawda – gdyby nie tacy jak oni. Więc – zacytujmy tow. Chruszczowa – „weselej chłopcy”!, a po drugie – zjedli komuś kury, pal sześć, tak robi każde wojsko na świecie. Ale są elementem lokalnego kolorytu, miejscowej legendy, tradycji. Są tutejsi, nasi, żadni inni! Tu ich miejsce. I choć to nie oni rozstrzygnęli losy wojny, robili co należało i zrobili co mogli. Gdyby ktoś spytał autora tych słów, jak widziałby oddanie hołdu poległym i zasłużonym? Pieśnią – odpowiem – dumką, jak stepowym atamanom. Współczesną oczywiście. Mógłby na płycie stadionu zaśpiewać Kazik Staszewski poeta i syn poety lokalną wersję „12 groszy”:
Partyzanci „Nerwy” wyzwolili Bychawę Bez udziału Sowietów …"