"Pożegnanie z bronią" - Wspomnienia - Jan Onoszko "Jacyna"

Jan Onoszko
Pseud. „Jacyna”
III drużyna II/8 pp AK





„Pożegnanie z bronią”



Są dni. które pozostają nam zawsze w pamięci, są dni które są dniami przełomowymi w naszym życiu. Do takich dni należał właśnie dzień 24 lipca 1944 roku dla setek żołnierzy 8-go pułku piechoty AK.

Jednak ani piękny poranek, ani dochodząca gdzieś z niedaleka seria z działka szybkostrzelnego nie zwiastowały, że zdarzy się dzisiaj coś co w sposób decydujący zaciąży nad naszą przyszłością
Partyzanci wstawali ze snu, myli się, sprawdzali sprzęt i broń i szykowali się do śniadania, które kucharze już przygotowali. Wejście na kwaterę go4ca ze służbowej drużyny z informacją, że mamy stawić się na placu alarmowym a wozy mają być gotowe do drogi pozwalało domyślać się, że coś się szykuje. Wydałem odpowiednie rozkazy i poprowadziłem drużynę na plac zbiórki. Było to we wsi Komanów lub Lewandowszczyzna kilkanaście kilometrów od Lublina.
plac apelowy wyglądał uroczyście, czuło się, że zaraz stanie się COŚ ważnego. W utworzonym czworoboku stały oddziały partyzanckie wchodzące w skład 8 pp AK. Czworobok zamykał konny zwiad naszego oddziału z pięknie wyszytym proporcem umieszczonym na lancy. Wewnątrz czworoboku stał dowódca pułku kapitan „Młot” - Konrad Schmeding, poszczególni dowódcy oddziałów partyzanckich składali mu meldunki. Prężyły się szeregi partyzantów, szeregi doświadczonych konspiratorów
i żołnierzy, z których wielu już blisko pięć lat toczy bój z okupantem niemieckim. Wszystkie twarze skupione, oczy wpatrzone w dowódców, partyzanci to młodzi chłopcy z Lublina i wsi lubelskiej, różnorakie jest ich uzbrojenie i umundurowanie ale zapał bojowy jednakowo wielki.
Po odebraniu raportów przemówił kapitan „Młot”. Mówił , że od dnia dzisiejszego z poszczególnych oddziałów partyzanckich działających dotychczas pojedynczo zostajemy przemianowani w zwarta jednostkę bojową tworzącą I batalion 8 pp AK • stanowiący kadrę przyszłego pułku. Od tej chwili poszczególne oddziały stają się kompaniami a drużyny plutonami. Po odprawie wyruszymy na bój, którego celem jest uwolnienie naszego rodzinnego miasta Lublina.
Dowódca pułku przemawiał krótko, po żołniersku, potem śpiewamy „Rotę” a następnie „mazurka Dąbrowskiego”. Jesteśmy . upojeni śpiewem i ważnością chwili. Jeszcze nigdy słowa „Jeszcze polska nie zginęła póki my żyjemy”" nie miały dla nas tak głębokiego i osobistego wydźwięku jak właśnie dziś. Jak mogła zginąć, gdy w Jej obronie walczyły całe pokolenia Jej wiernych synów tu w kraju i na wszystkich frontach świata. Dzisiaj my AK-owcy jesteśmy spadkobiercami tej wielkiej spuścizny narodowej.
Koniec rozmyślań, koniec, odprawy. Kompanie w myśl otrzymanych rozkazów wyruszają na bój, celem jego wolny Lublin.
ppor. „Nerwa” – W. Rokicki jedzie na czele zwiadu konnego, którego dowódcą jest pchor. „Bemol” – E. Chorzelski a jego z-cą pchor. „Dym” – Z. Janisławski. Dogodzenie kompanią na czas marszu Ppor. „Nerwa” przekazał swemu z-cy st. sierżantowi „Okrzei” - Z. Kowalczykowi, skład naszej kompanii wchodziły wtedy cztery plutony — mimo iż dotychczas zwane drużynami, stanem liczebnym odpowiadały już dawno plutonom, gdyż liczyły po przeszło 30 osób

I-szym plutonem dowodził pchor. „Natar” - A. Nogalski, jego z-ca pchor. „Gryf” – M. Białas poległ przed 5-cioma dniami pod Kłodnicą,

II-gim plutonem dowodził pchor. „Zawichost” - T. Cenzartowicz, jego z-cą był pchor. „Rap” - St.Hopkała

III-cim plutonem dowodziłem ja pchor. „Jacyna” -J. Onoszko.-moim z-cą jest pchor „Kot”.

IV-tym plutonem dowodził pchor. „Bohun” – K. Winiarczyk, jego z-cą jest pchor. "Tom" C. Linkowski

Sztab dowództwa Kompanii stanowią: pchor. „Jerzy”- L. Eustachiewicz, pchor „Jan” S. Zawadzki, kapral „Franek” , F. Nowak i inni,
Ponieważ w dniu tym przypadał na mnie kolejny dyżur „służbowy” więc pluton mój idzie na czele i ma obowiązek ubezpieczać kolumnę marszową. Jednak wrażenia niedawnej odprawy, oraz świadomość, ze jedziemy na Lublin powoduje u chłopców stan podniecenia., są rozgadani i niespokojni, „Okrzeja” podjeżdża do mnie na koniu i zwraca uwagę, na zbyt nonszalanckie zachowanie szperaczy, Przywołuję ich do porządku po obu stronach drogi zżęte pola z ustawionymi rzędami snopków zbocza. Szperacze natrafiają na niemieckiego wilczura, pies jest nasrożony i nie daje do siebie podejść. W pobliżu-niema nikogo, maszerujemy dalej.
Wkraczamy do jakiejś wsi, przed nami na małych koni konikach pierwsi zwiadowcy radzieccy. Krótka wymiana zdań. Kto wy? Dokąd ? uścisk dłoni i marsz dalej. Pytali nas, czy daleko do .Berlina ? Weszliśmy na piaszczysty trakt, który prowadzi prosto do Lublina. Cały czas posuwamy się bardzo ostrożnie, bo to dzień i miasto niedaleko, w każdej chwili można spodziewać się kontaktu z wrogiem, Nagle przed nami ukazało się kilka postaci. Zatrzymujemy ich i legitymujemy. Są z Kompanii szkolnej AK
kapitana „Kmicica” czy „Jaksy”. Oddział ich niedawno utworzony składał się z elewów Szkoły podchorążych AK - przed chwilą zostali rozbrojeni przez żołnierzy radzieckich. Nasza duża kolumna maszeruje dalej. Na drodze pojawia się co raz więcej kolumn wojskowych, stoją działa na stanowiskach po polach uwijają się zwiadowcy na małych konikach. Znowu pytania: Kto wy ? Czy kościuszkowcy ? Gzy daleko do Berlina ? Tak doszliśmy do wsi Polanówka, jeszcze tylko las Dąbrowa i już upragniony Lublin.
Z nieznanych przyczyn marsz nasz zostaje zatrzymany. Stoimy na szosie już dobrych kilka godzin, nie wiemy dlaczego. Wiemy tylko, ze zatrzymało nas dowództwo radzieckie i ze toczą się jakieś rozmowy.
Nagle ożywienie od końca kolumny a więc od strony Bychawy skłoniło mnie to do udania się w tamtą stronę. Okazało się, że wrócił z rozpoznania nasz konny zwiad z ppor „Nerwą”. Chłopcy przywieźli broń zdobyczną ale przywieźli tez smutną. wiadomość o śmierci naszego kolegi a mojego szkolnego przyjaciela „Blaska” – M. Wójcickiego. Pod Bychawą w Dużej Woli zwiad wjechał na teren zajęty przez dużą jednostkę niemiecką wycofującą się przed wojskiem radzieckim. Zwiadowcy szybko spieszyli się i zajęli pozycję obronną, jednakże w wyniku wymiany strzałów poległ „Blask”, pocisk niemiecki trafił w granat który tkwił za pasem „ Blaska”, granat wybuchł i rozerwał go. Ciężko ranny został tez „Kmicic” - T. Winiarczyk. Zwiadowcy pod osłoną własnego ognia wycofali się i zawieźli „Kmicica” do szpitala w Bychawie „Blask” spoczął na bychawskim cmentarzu.
           W naszym oddziale było trzech braci Wójcickich; Bohdan, Mirosław i Zbigniew. Wspaniała, patriotyczna rodzina skromnych nauczycieli z Łęcznej oddała trzech swoich synów w ofierze Ojczyźnie, Bohdan i Mirosław byli moimi kolegami szkolnymi, Mirek jeszcze przed wojną w gimnazjum, Bohdan w „budowlance” okupacyjnej razem poszliśmy w styczniową noc 1944 roku do partyzantki. w lutym poległ Bohdan pchor. „Wójt” a zaraz po jego śmierci przywiozłem do oddziału trzeciego brata Zbigniewa – „Kula” był najmłodszy z nich trzech, nie miał jaszcze 18-tu lat -ale był rosły, dobrze zbudowany i nad swój wiek rozwinięty wszyscy polegli.
Otrzymujemy rozkaz zajęcia kwater w Kolanówce. Dalszy marsz wstrzymany, kucharze szykują posiłek. Pełni wrażeń, niespokojni o przyszłość szykujemy się do odpoczynku. Wokół pełno radzieckich jednostek wojskowych. Nadchodzi noc. O tej porze zaczynało się nasze partyzanckie życie; przygotowanie do wymarszu, długie marsze w ciemnościach, przybycie nad ranem na nowe kwatery. Dzisiaj jednak -kładziemy się spać wieczorem jak ludzie normalni, może dlatego właśnie, a może nadmiar wrażeń powoduje, że sen nie nadchodzi.
Pobudka, ranna toaleta i dalsze wyczekiwanie na nieznany las. Ta bezczynność w chwili gdy nadeszła upragniona chwila brania udziału w powaleniu śmiertelnego wroga na kolana - przeraża nas. Dlaczego brak nas tam, wśród walczących ? przecież na-ten dzień czekaliśmy przez pięć lat. rozmyślania przerywa goniec z dowództwa, zbiórka batalionu na pastwisku obok zabudowań. Na miejscu otrzymujemy polecenie: złamać szyk wojskowy, utworzyć duże koło i swobodnie usiąść na trawie. Ma przemawiać oficer radziecki. Dokoła „chodzi jakiś pułkownik i mówi: "Tereny wasze zostały wyzwolone. Jednak nadal trzeba walczyć z wrogiem, aż do pokonania go w tych warunkach partyzantka jest już niepotrzebna. Za-. nami idzie wojsko polskie powstałe w ZSRR. Czy chcecie iść do wojska ? Odkrzyknęliśmy. Tak więc złóżcie na wozy waszą .broń i pod eskortą naszych żołnierzy zostaniecie odprowadzeni do waszego wojska". Ostatnie zdanie pułkownika zaskoczyły. Dlaczego teraz, gdy przyszedł czas walczyć z wrogiem. każą nam zdawać broń ? Broń, którą zdobyliśmy w walce, okupioną krwią i śmiercią naszych kolegów. Dlaczego iść mamy dalej bez broni i pod eskortą ?
Obudził nas z zamyślenia rozkaz dowódcy kompanii zarządzający zbiórkę, ppor. „Nerwa” powiedział krótko; „Chłopcy, w tej sytuacji dalsze istnienie oddziału jest niemożliwe. Spełniliśmy swój żołnierski obowiązek. Zwalniam was - a o dalszych swoich losach decydujcie sami." Te ostatnie wspólne chwile naszego oddziału partyzanckiego uwieńczył na zdjęciach pchor. "Jan". Rozeszliśmy się po kwaterach. Co robić ?
Na drugi dzień dziwna kolumna marszowa smutnych młodych ludzi bez broni pod zbrojną eskortą wyruszyła omijając Lublin w stronę Chełma. Do celu podróży nie wielu ich jednak dotarło.

Kołysanka