"Siatkówka"- Wspomnienia - Czesław Linkowski "Tom"

Czesław Linkowski
pseud. „Tom”
IV drużyna II /8 pp AK

Siatkówka



W piątym roku wojny na Lubelszczyźnie operowało już wiele oddziałów partyzanckich AK i okupant z obawy przed nimi pojawiał się w terenie stosunkowo rzadko. Dawniej swobodnie krążyły po polskich wsiach nieliczne nawet grupki Niemców bądź to na poszukiwaniu żywności na własną rękę, bądź urzędowo w sprawach kontyngentu czy werbunku na roboty a nawet w celach rekreacyjnych na polowania. Z czasem jednak, w miarę narastania oporu Polaków, wyprawy niemieckie w teren nabrały charakteru ekspedycji karnych, stały się rzadsze - wymagały bowiem większej koncentracji sił - ale gwałtowniejsze. Różne formacje policyjne okupanta, dobrze uzbrojone i w znacznej sile, okrążały o świcie śpiące jeszcze polskie wsie a dopiero wówczas przystępowały do realizacji swoich zbrodniczych zadań.
Oddziały partyzanckie, przebywające stale na Lubelszczyźnie, w okolicach nie posiadających większych kompleksów leśnych, musiały stale zmieniać miejsce postoju, kwaterując z reguły nie dłużej niż dobę w jednej wsi, aby nie narażać jej mieszkańców, musiały być ponadto w stałej gotowości bojowej aby nie dać się zaskoczyć.
W Oddziale Partyzanckim „Nerwa”, w którym wówczas służyłem zasady te były surowo przestrzegane. Obowiązywało całodobowe pogotowie bojowe wyrażające się między innymi zakazem zdejmowania butów i pasów głównych bez rozkazu. Przez okres zimowy wolno było na kwaterze przebywać bez butów i pasów głównych jedynie w porze nocnej do godziny 5-tej rano a od wczesnej wiosny już tylko do godziny 3-ciej rano.
 O tej godzinie wartownik wchodził na kwaterę i budził wszystkich do nakładania butów i pasów potem można było spać dalej aż do pobudki. Po pobudce wolno było na bardzo krótką chwilę rozebrać się do mycia, poza tym obowiązywało stałe pogotowie, chyba że okolica była wyjątkowo bezpieczna
Taki tryb życia był uciążliwy, lecz w warunkach partyzanckich konieczny. Zresztą z czasem przyzwyczailiśmy; się do niego, Spaliśmy w butach a nieraz nawet z całym arsenałem broni i granatów na sobie. Początkowo wydawało się, że to wszystko wybuchnie przy lada poruszeniu się, ale w końcu przywykliśmy i spało się nawet nie najgorzej.
W związku z zakazem zdejmowania pasów głównych bez rozkazu popadłem kiedyś wraz z grupą kolegów w kolizję z obowiązującą w oddziale dyscypliną, za co zostaliśmy przykładnie ukarani przez dowódcę.
A wszystkiemu była winna siatkówka.
Było to chyba w drugiej połowie czerwca 1944 roku, w piękną słoneczną niedzielę, znajdowaliśmy się przejazdem we wsi Bychawka oddalonej, od Lublina o około 20 km polnego traktu. „Nerwa” z oficerami wszedł właśnie do budynku wyglądającego na małą wiejską szkołę. Oddział w oczekiwaniu na rozkazy porozchodził się w niewielkiej odległości od niego. Służbowa drużyna ubezpieczała wieś.
Nieobecność dowódcy przedłużała się, trwała już przeszło godzinę. Porozsiadaliśmy się na trawie wygrzewając się leniwie w słońcu i ciesząc oczy widokiem pięknej późnej wiosny, zauważyliśmy dopiero teraz, że kwitną bzy i jaśminy a w trawie. złoci się dmuchawiec. Mieszkańcy wsi w świątecznych ubraniach wracali z kościoła w Bychawie.
Było cicho, ciepło i spokojnie. Opodal na boiska chłopcy wiejscy grali w siatkówkę, słychać było śmiechy i wesołe rozmowy. Kilku z nas podniosło się z ziemi i z wolna podeszło do boiska. Grający nie przerywali zabawy udając, ze nas nie spostrzegli, patrzyliśmy na nich z zazdrością. Nagle „Puma” postawił pod drzewkiem karabin i przyłączył się do grających, przyjęli go bez protestu. Było mu jednak gorąco i niewygodnie grać w pasie głównym, zdjął go więc z siebie i położył koło karabinu. patrzyliśmy na to ze zgrozą, zerkając jednocześnie na niedaleki budynek, w którym przebywał nasz dowódca. Gra toczyła się dalej, „Puma” mimo stosunkowo małego wzrostu grał całkiem nieźle, nie przynosił nam wstydu.
„Nerwa” z oficerami w dalszym ciągu był nieobecny. Skupiliśmy się wokół boiska, mieliśmy zapewne miny bardzo spragnionych zabawy, skoro miejscowi chłopcy zaproponowali nam rozegranie meczu między ich drużyną a nami.
nie wytrzymaliśmy, jako pierwszy zaczął rozbierać się „Bohun” a ja zaraz za nim. Przykład dwu funkcyjnych dowódcy i zastępcy dowódcy IV-tej drużyny-podziałał błyskawicznie, za nami pospieszyło jeszcze trzech kolegów, poszły na ziemię karabiny, automaty i pasy główne, porozpinaliśmy bluzy mundurowe. Rozpoczęła się wspaniała zabawa, przypomniały się nam tak niedawne jeszcze czasy, gdy w szkole z zapałem uprawialiśmy ten sport.
Graliśmy chyba nie więcej niż 15 minut, gdy na ganku szkoły ukazał się dowódca z ppor. „Muchą” a za chwilę przybiegł do nas goniec z rozkazem niezwłocznego stawienia się do karnego raportu.
Ubraliśmy się pośpiesznie, pomagając sobie wzajemnie w doprowadzeniu się do porządku, chwyciliśmy za broń i z duszą na ramienia pobiegliśmy do dowódcy „Nerwa” nie podnosząc głosu, krótko poinformował nas, że za złamanie dyscypliny obowiązującej w oddziale zostajemy ukarani stójką pod karabinem na cztery godziny- Odbywanie kary ma się rozpocząć od dzisiaj, po jednej godzinie dziennie. Funkcyjni – „Bohun” i „Tom” - mają odbywać karę na kwaterze dowódcy, aby nie widzieli tego ich podwładni. Wykonania kary dopilnuje z-ca dowódcy oddziału ppor. „Mucha”
Jeszcze tego samego dnia rzeczywiście odstałem jedną godzinę pod karabinem na kwaterze dowódcy. Stojąc na baczność, z karabinem na ramieniu, czułem się mimo niewygodnej pozycji i niewątpliwego poczucia winy jakoś lekko i radośnie. Pod wpływem kilkunastu minut odprężenia na boisku wróciły do mnie wspomnienia beztroskiego sztubackiego życia. Jest wiosna 1939 roku, niedługo kończę 16 lat, gramy w siatkówkę- na lekcji gimnastyki na boisku Gimnazjum Zamojskiego w Lublinie. Coś nam nie wychodzi, bo profesor Romanica wydymając rudy wąsik ciągle dmucha w gwizdek…
Budzi mnie ze wspomnień energiczny krok ppor. „Muchy”, który przeszedł się po pokoju. Zerkam z ukosa na „Bohuna”, ma minę trochę rozanieloną, widać i jego opadły przyjemne wspomnienia.
A ja znowu gram w siatkówkę w szkole, niedługo Romanica odgwiżdże przerwę, szkoda że lekcja gimnastyki się kończy, na następnej lekcji klasówka z łaciny, nie wiadomo jak mi pójdzie, bo profesor Stagrowski, sam harcerz dla harcerzy uczniów jest szczególnie wymagający.
Rozszalały się wspomnienia w mojej głowie, kończy się juz rok szkolny i wakacje, jest-teraz wrzesień 39 roku. Jako członek Harcerskiej Służby Obrony Miasta siedzę w czasie pierwszego nalotu na balkonie Bramy Krakowskiej przy obsłudze syreny i telefonu, nad LWS-em rwą się bomby a ja jeszcze ciągle nie wierzę, że to prawdziwy nalot niemiecki ….
Tymczasem ppor. „Mucha” spojrzał na zegarek, stanął przed nami i dał komendę „do nogi broń”. „Bohun” sprawnie wykonał przepisowe chwyty karabinem, ja niestety spóźniłem się trochę, bo myślami byłem bardzo daleko. „Mucha” spojrzał na mnie surowo, ale widząc mój nie bardzo przytomny wygląd dał mi spokój, był to najbardziej lubiany przez nas oficer, bardzo koleżeński i wyrozumiały.
Dopiero teraz poczułem, ze mam ramię zdrętwiałe od karabinu i trochę chwiejne nogi. A swoją drogą byłem w takim wspaniałym nastroju, że mógłbym sobie jeszcze trochę postać. I proszę, co to siatkówka może zrobić z żołnierzem.
Jeśli chodzi o dalszy ciąg kary, nie doszło nigdy do jej wykonania. W natłoku wydarzeń, które nastąpiły, została zapomniana, a może darowana przez dowódcę, poległ zresztą wkrótce ppor.„Mucha”, który miał jej dopilnować.
Minął zaledwie miesiąc a oddział nasz już nie istniał. Ci co przetrwali, przez długie lata nie wracali myślą do wspomnień z młodości. Ja też już później straciłem ochotę do grania w siatkówkę.

Kołysanka