"Zamęczony w płomieniach" - Wspomnienia- Scholastyka Maj - Kwiecińska "Lama"



Pamięci zamordowanego
przez hitlerowców kaprala pchor. AK „Baśki”
 z konnego zwiadu oddziału partyzanckiego „Nerwa”
 - te wspomnienia poświęcam
„Lama”




    Osiall Bohdan "Baśka" Kapral podch.





„Zamęczany w płomieniach”


Wiosna w 1944 reku była nieco spóźniona. Na początku trzeciej dekady maja zboża były jeszcze niskie, niewykłoszone.
Podole koło Bełżyc leży wśród pól na lekko pagórkowatym terenie. Noc z 23 na 24 maja I944 roku była pogodna i cicha, wokół panował spokój, jak zwykle w rzadko zaludnionej wsi. Niebo było gwiaździste, bezchmurne, nie było najmniejszego powiewu wiatru. Nic nie wskazywało na to, by coś mogło wpłynąć na zmianę aury lub zakłócenie tak idealnej ciszy.
Tej to właśnie nocy byliśmy w domu tylko w trójkę, tzn. Ojciec, ja i mój młodszy brat. starszy brat wyjechał z grupą chłopców gdzieś w okolice Opola Lub. po maszynową broń dla partyzanckich oddziałów lotnych. Dom nasz był punktem kontaktowym, więc o każdej porze dnia i nocy członkowie ruchu oporu do nas przybywali, wspomnianej nocy grupa partyzantów z oddziału por „Nerwy” zjawiała się trzykrotnie po odbiór tej broni. Wszyscy podjeżdżali kanno i również zachowywali się cicho.
A chłopcy od „Zapory” z bronią nie zjawiali się na ich szczęście.
Podczas ostatniego /3-go/ przybycia konnej grupy chłopców „Nerwy” ustaliliśmy, że lepiej będzie aby choć jeden partyzant pozostał na tzw. „kontakcie”. Nie wiem czy to na ochotnika czy na rozkaz pozostał chłopiec o pseudonimie „Baśka” - do tej chwili nam zupełnie nieznany. Zatrzymał się wraz z gniadym osiodłanym koniem i pałatką maskującą wojskową. Kon miał na udzie wypaloną literę „H”.
Sam "Baśka" był ubrany również niby w mundur z niemieckiego wojskowego materiału, oraz koszulę ze spadochronu koloru jasnej zieleni. Konia odprowadziliśmy do stajni sąsiada Jana Zmarzlaka a „Baśkę” wzięliśmy na odpoczynek do naszej stodoły, gdzie jak to na wiosnę było prawie pusto. Oboje z Ojcem zachęcaliśmy go do normalnego ułożenia się na przygotowanym posłaniu zapewniając, że u nas raczej jest spokojnie i bezpiecznie. Sami nie przeczuwając najgorszego, również udaliśmy się do domu by wreszcie spocząć.
Zasnęłam dość mocne, gdy koło godziny 4-tej nad ranem Ojciec budzi nas i mówi: „ubierajcie się, bo nasze Podole /Podole II/ otaczają Niemcy, słychać już szwargot”. Istotnie, hitlerowcy już byli około 200 metrów od wsi, szli pieszo z nastawioną bronią. Zaczęliśmy w mieszkaniu ukrywać drobiazgi wprawdzie, ale ważne i niebezpieczne /zakazane/. Następnie z Ojcem poszliśmy do stodoły by ukryć „Baśkę” w bunkrze, do którego wejście była z zapola.
Jak przyszliśmy to „Baśka”" był już ubrany, również słyszał język niemiecki, zgarniał swój ekwipunek i nagle wydał mi się inny. tak był zmieniony, że aż zapytałam Ojca ilu ich jest, bo miał być tylko jeden. Tymczasem ojciec odkrył zamaskowany właz i ponaglał by wszedł i pełzał dalej do przodu. W ten sposób „Baśka” został ukryty nie znając planu sytuacyjnego tego bunkra, jak się potem okazało zatrzymał się tylko na początku korytarza.
Hitlerowcy wraz z „własowcami” przystąpili do penetrowania wsi oraz szczegółowych rewizji zagród. Ojca zabrali nam do grupy zatrzymanych mężczyzn, w domu pozostałam ja i mój 15-letni brat. Teraz przeprowadzali u nas szczegółową rewizję podczas której znaleźli wiele materiałów obciążających nas. W takiej sytuacji juz nie miałam złudzeń, że wyjdziemy cało z tej opresji. Po rozmowie z bratem nakłoniłam go do odejścia, byle
tylko nie uciekał. Poszedł z płaczem i ocalał. Oczywiście akcja pacyfikacyjna trwała i zaczynało się robić coraz bardziej niebezpiecznie. Pogoda sprzyjała. W rezultacie poszukiwań zostały odkryte dwa kopce, w których były cysterny z benzolem, trochę dalej za stodołą.
Zostałam w centrum zainteresowań oprawców sama jedna z rodziny /nawet Ojciec już im się wymknął gdzieś tam ze środka wsi/. Zmuszali mnie abym razem z nimi była przy przeszukiwaniu każdego kąta a między innymi i w zapolu. Gdy się tam znalazłam celowo mówiłam głośno, że tu nie ma nic, że sami widzą prawie pustkę i trochę suchych ziemniaków - sadzeniaków. Właśnie tymi sadzeniakami, był zamaskowany właz. Należy przypuszczać, że „Baśka” słyszał mój głos i nerwowo w ciemności nie wytrzymał. Z tego miejsca zaczęły się wydostawać kule ale z jakąś niewielką siłą, lecz kurz i ciepło wyczułam przy swoich bosych nogach, żołdacy wystraszeni wyskoczyli z zapola pierwsi i ja za nimi. Mimo wszystko chcieli mnie siłą w to „syczące” miejsce wrzucić z powrotem, ale zamiar ich został wstrzymany przez jakiegoś oficera.
Niewiele czasu upłynęło, gdy hitlerowcy przyprowadzili kilkunastu chłopów do odkrycia bunkra. Kazali kopać tuż za stodołą. Bunkier został odkopany a w nim materiały wojskowe, przeważnie ze zrzutów. Było tego wiele, mężczyźni mieli twarze wprost ziemiste, musieli to wszystko wydostać na wierzch i wreszcie wynieść już w agonii „Baśkę”. Po odkryciu do nieprzytomnego „własowcy” strzelali. „Baśka” miał oberwaną własnym granatem dłoń. Nie był tak bardzo zbroczony krwią, ale był blady i odymiony. Jeszcze żył, ciężko oddychał. Przyciągnęli mnie za włosy do niego, żebym podała nazwisko tego „bandyty” /do dziś nie znam ale pseudonimu też nie podałam./. Przy mnie przeszukiwali jego kieszenie.
pamiętam dobrze zdjęcie wyjęte z kieszeni na piersi. Była to młoda dziewczyna, blondynka, porównywali ją ze mną, ale coś się nie zgadzało. Został obdarty z bluzy i zielonej koszuli, leżał nagi de pasa, twarzą do ziemi. Ciężko oddychał. Koszula „Baśki” została przez „czarnych” podarta na kawałki, pchali je do własnych kieszeni. Oprawcy na jeszcze żywe plecy „Baśki” położyli snopek słomy zlany benzolem i podpalili, sama też już zmaltretowana leżałam na ziemi w pobliżu i widziałam, jak całe ciało „Baśki” objął płomień.
W takich to okolicznościach zmarł śmiercią męczeńską młody Polak, na oczach swoich bezradnych i bezbronnych rodaków


Scholastyka Maj-Kwiecińska pseudonim "Lama"
Kraśnik, maj 1985 rok


Dalsze losy pani Scholastyki Maj-Kwiecińskiej , żołnierza AK pseud. „Lama” były nie mniej tragiczne. Zabrana wraz z 15 mężczyznami ze wsi Podole do budynku Gestapo w Lublinie „Pod Zegarem” a następnie do więzienia na Zamku, przeżyła ciężki okres śledztwa. cudownym zrządzeniem losu uniknęła stracenia w Bełżycach dniu 9.VI.l944 r, kiedy to rozstrzelano większość zatrzymanych, jak również egzekucji na Zamku w dniu 22VII.1944 roku, w czasie likwidowania więzienia przez uciekających Niemców. Z aresztowanych w czasie pacyfikacji wsi Podole pozostała wówczas przy życiu oprócz niej jeszcze tylko jedna osoba.

Kołysanka