Szkoła - Zenon Sztorc ps. "Lisek"

Wspomnienia Pana Zenona Sztorca  dotyczą oddziału „Nerwy” pośrednio .Pan Zenon Sztorc jest Kuzynem Tadeusza Winiarczyka ps. („Bohun”) i Jana Winarczyka ps. („Kmicic”) żołnierzy Oddziału „Nerwy”. Każde wspomnienia z tamtego okresu mają wartość dokumentalną. Pozwalają nam, nie pamiętających tamtych czasów  przybliżyć klimat i grozę tamtego okresu. Dziękuje  za nadesłane wspomnienia mam nadzieję , że nie będą to ostatnie, które będę chciał zamieścić na stronie  . Dziękuję Panu Zenonowi ps.(„Lisek”) i Panu Maciejowi Sztorcowi za przesłanie tych wspomnień .






SZKOŁA

           W czasie okupacji mieszkałem we wsi Bystrzejowice. Zabudowania moich rodziców znajdowały się ok. 300 m od szkoły, w której stacjonowali Niemcy i w podobnej odległości od szosy chełmskiej. Jako kilkunastoletni chłopak byłem zaangażowany w ruchu oporu w latach 1942 - 1943.
Na terenie szkoły podstawowej, między innymi w barakach na boisku kwaterowały przez cały czas oddziały niemieckie. Często zatrzymywały się tutaj i w pobliskim majątku Koźmianów oddziały hitlerowskie udające się na front.
Osoby dorosłe nie mogły zbliżać się do szkoły, na dzieci Niemcy nie zwracali szczególnej uwagi. Do moich zadań należała obserwacja ruchów oddziałów niemieckich w okolicy szkoły, liczenie ilości  żołnierzy i określanie ilości i typu broni, z jaką Niemcy wyjeżdżali na akcje. Zdarzało się, że hitlerowcy robili obławy w naszej wsi lub we wsiach okolicznych szukając partyzantów i Żydów - polecano mi wówczas obserwację kierunku, w którym przesuwali się żołnierze i określanie w miarę możliwości ich liczby. Przez pewien krótki okres, bodajże w 1942 r., w naszym domu na strychu działała radiostacja - moim zadaniem było obserwowanie okolicy i meldowanie, gdyby pojawili się Niemcy. Przewoziłem także przesyłki do Lublina, głównie do Mieczysława Zależyńskiego, na adres - obecnie ul. Droga Męczenników Majdanka. Przenosiłem meldunki pomiędzy dowódcą placówki w Krępcu – Józefem Wójcikiem, pseudonim “Mars”, a dowódcą placówki w Bystrzejowicach – Janem Kutwą, pseudonim “Czapka”. Często chodziłem również do Franciszka Brody pseudonim „Sztafeta”. Wewnątrz majtek miałem wszytą kieszonkę, w której chowałem przenoszone karteczki. Osoby wydające mi polecenia zwracały się do mnie mówiąc „Lis” lub zdrobniale „Lisek”, tak też miałem się przedstawiać osobom do których nosiłem przesyłki.
W naszym domu często przebywali partyzanci, miedzy innymi z powodu powiązań rodzinnych - Adam, Jan i Tadeusz Winiarczyk to moi bracia wujeczni. Adam był oficerem, nie pamiętam czy porucznikiem czy podporucznikiem i po powrocie z kampanii w 1939r. oświadczył, że nie zdejmie munduru. Przez cały czas ukrywał się i działał w ruchu oporu. Po aresztowaniu był więziony na zamku lubelskim, został zamordowany na Majdanku w ostatnim dniu przed wyzwoleniem.
Jan i Tadeusz działali w grupie „Okrzei”, a potem w oddziale „Nerwa”.
Zdarzało się, że Jan Winiarczyk („Bohun”) przychodził do nas w nocy do domu i dawał mi do przeniesienia zapisaną kartkę, którą dostarczałem do jego matki. Odpowiedź przekazywałem ustnie. Pamiętam takie zdarzenie związane z Janem świadczące o jego niebywałej odwadze. Widziałem jak o świcie w 1943r. przejechał na osiodłanym koniu, z pełnym uzbrojeniem, obok posterunku niemieckiego przy szkole. Jakimś cudem nikt go nie zatrzymał, być może dzięki niemieckiej pelerynie, którą miał zarzuconą na plecy.
Tadeusz Winiarczyk („Kmicic”) również pojawiał się w naszym domu. Pamiętam, że po tym jak był ranny w Woli Dużej przez jakiś czas ukrywał się u nas.
Jan Winiarczyk nie zaprzestał działalności wraz z końcem wojny. Wysoką cenę zapłaciła za to jego rodzina. Pewnego dnia ubowcy otoczyli zabudowania, w których mieszkała jego matka. Żądali wskazania miejsca gdzie ukrywa się syn, zagrozili, że spalą całe gospodarstwo. Matka nie wydała syna i ubowcy spalili wszystkie budynki. Jakby tego było mało, chwycili ją za ręce i nogi i zagrozili, że wrzucą do ognia jeśli nie powie gdzie jest syn. Na szczęście tej groźby nie spełnili. Po tym wszystkim ciocia niedługo zmarła.
W końcu jednak ubowcy aresztowali Jana. Był on więziony i torturowany w Lublinie pod zegarem. Udało mu się przeżyć. Gdy sytuacja w Polsce się zmieniła i w latach siedemdziesiątych namawiano Jana aby wstąpił do ZBOWiD, kategorycznie odmawiał, pomimo trudnej sytuacji życiowej.
Moja działalność na rzecz ruchu oporu zakończyła się w lutym 1943r. Do szkoły w Bystrzejowicach przyjechał czarny samochód osobowy, wysiadło z niego kilku umundurowanych Niemców. Drzwi od samochodu zostawili otwarte i weszli do szkoły. Na tylnym siedzeniu leżała kamera filmowa z jakąś lunetą. Byłem w pobliżu razem z Iwaniakiem, nie pamiętam dobrze nazwiska, być może nazywał się Iwanicki. Mieszkał on czasowo w Bystrzejowicach. Iwaniak był kilka lat starszy ode mnie i wiem, że działał w ruchu oporu. Spytał on, czy dałbym radę wykraść Niemcom kamerę. Zgodziłem się wykonać to zadanie. Zdobytą kamerę wraz z lunetą przekazałem Iwaniakowi, który natychmiast się oddalił. Ja wolno szedłem w kierunku domu.
Gdy Niemcy spostrzegli brak kamery wpadli we wściekłość, pewien chłopak powiedział im, że to ja ją wziąłem. Dopadli mnie na polu i coś do mnie krzyczeli. Niczego nie rozumiałem, zaczęli mnie bić. Potem sprowadzili jakiegoś Ślązaka w mundurze niemieckim jako tłumacza. Biło mnie kilku Niemców bykowcami, ten Ślązak powiedział do mnie „ty powiedz komu dałeś kamerę bo oni cię tutaj zabiją”. Jeden z Niemców przykładał mi pistolet do czoła, a Ślązak tłumaczył, że natychmiast mnie zastrzelą jeśli nie powiem komu dałem kamerę. Potem Niemiec strzelał mi koło ucha. Ponieważ nic nie chciałem powiedzieć podnieśli mnie za nogi do góry i bili bykowcami. W pewnym momencie przestałem odczuwać ból. Ostatnią rzeczą jaką zapamiętałem, to motocykl, którym przejeżdżali po moich nogach. Potem straciłem przytomność. Gdy hitlerowcy uznali, że już nie żyję zostawili mnie na polu.
W nocy Józef Tkaczyk przewiózł mnie furmanką do szpitala na ul. Staszica w Lublinie. Po dwóch tygodniach uznano, że na pewno nie przeżyję i sprowadzono księdza aby dał mi ostatnie namaszczenie. W tym momencie gdy ksiądz udzielał mi tego sakramentu odzyskałem przytomność. Leczył mnie doktor Szolc. Leżąc w szpitalu miałem kategoryczny zakaż, aby nikomu nie mówić, skąd mam takie obrażenia. Szpital opuściłem w sierpniu 1943r. Potem przez długi czas nie mogłem chodzić, miałem też kłopoty ze słuchem. Z tego powodu do końca wojny nie brałem już udziału w akcjach partyzanckich. Nie wiem co się stało ze zdobytą kamerą, po moim powrocie ze szpitala Iwaniak już nie mieszkał w Bystrzejowicach.

Zenon Sztorc (ps. „Lisek”)
Lublin, 27.11.2010 r.

Kołysanka