Śladami Henryka Rułki
W latach sześćdziesiątych, kiedy jeździłem do Babci Rułkowej do Lublina zawsze w powietrzu wisiała trudna sprawa. W babcinym domu spotykałem pluszowego misia w krawacie w szkocką kratkę. Dowiedziałem się od kogoś w tajemnicy, że to krawat Henia, który nie wrócił z wojny.
Rodzina wiedziała od Haliny Janowskiej (późniejszej żony Jana Rułki), że Henryk zginął jako żołnierz AK pod Pawlinem w święta wielkanocne 1944 roku. Nie było jednak w rodzinie osoby na tyle odważnej, żeby powiedzieć matce, że jej syn został zastrzelony przez hitlerowców. Tak Marianna żyła nie dopuszczając do siebie myśli, że syn zginął na wojnie. Jeszcze w latach sześćdziesiątych byłem świadkiem takich sytuacji, kiedy Babcia przy jakiejś domowej czynności zastygała w bezruchu. Okazywało się, że trzyma w ręku jakiś drobiazg, który przypomina jej zaginionego syna. Płakała.
Henryk nie był łatwym dzieckiem i matce trudno go było upilnować. W szkole powszechnej szło mu nie najlepiej. Zdarzyło mu się dwa razy nie zdać i w końcu, już w czasie okupacji wylądował w lubelskiej budowlance, w jednej klasie z dwa lata młodszym bratem, Marianem. Do partyzantki uciekł z domu w styczniu 1944 roku, za namową kolegów z sąsiedztwa.
“Geodeci” to zdjęcie uczniów lubelskiej budowlanki w czasie zajęć praktycznych.Pierwszy z lewej Henryk Rułka
Dociekanie prawdy o śmierci Henryka nie było wcale takie proste. W okresie powojennym nowa władza udawała, że nie było Armii Krajowej, a jeśli była, to jako banda zbrodniarzy. Pierwsza wzmianka w prasie lubelskiej dotycząca wydarzeń spod Pawlina ukazała się Kurierze Lubelskim (11.04.1973) czyli dopiero po prawie trzydziestu latach. W krótkiej notce p.t. „Zginęli pod Pawlinem. Kto ich znał?” autorzy prosili o wszelkie informacje na temat II plutonu OP 8 lotnego oddziału partyzanckiego Armii Krajowej pod dowództwem ppor. „Nerwy” (Wojciecha Rokickiego). Apel o informacje skutkował kolejnymi artykułami w Kurierze Lubelskim (12.04.1975 i 2.04.1976 roku). Na podstawie tych artykułów i wydanej w latach dziewięćdziesiątych książki Ireneusza Cabana „Działalność zbrojna oddziałów partyzanckich Armii Krajowej 8PP Leg.” możemy odtworzyć wydarzenia tamtego tragicznego dnia.
Liczący prawie 50 ludzi oddział „Nerwy” dotarł do Pawlina 4 kwietnia 1944 roku, zajmując kwatery w czterech wyznaczonych domach. Rozlokowano wozy taborowe i rozstawiono posterunki obserwacyjne. Grupa otrzymała rozkaz przygotowania i osłaniania operacji „Most I”. Chodziło o lądowanie samolotu alianckiego z ludźmi i dokumentami emigracyjnego rządu w Londynie dla dowództwa AK.
Miejsce zakwaterowania było wybrane dosyć niefortunnie w terenie nie zalesionym i łatwo dostępnym dla nieprzyjaciela. Ponieważ zbliżały się święta dowództwo liczyło na względny spokój, a trzeba było ulokować oddział jak najbliżej zakonspirowanego lądowiska na łąkach sąsiedniej wsi Matczyn. Kilkunastu chłopców mających rodziny w pobliskim Lublinie otrzymało urlopy. Czuło się już wielkanocną atmosferę.
Nieszczęście zaczęło się 7 kwietnia w Wielki Piątek. Niemcy na podstawie donosu przygotowali szczelne okrążenie. Nacierający, w liczbie 500 hitlerowców, zamknęli pierścień i przystąpili do szturmu. Wprawdzie posterunki partyzanckie podniosły alarm, ale było już za późno. Młodzi chłopcy próbowali przebić się z okrążenia przez ogień niemieckich karabinów maszynowych i moździerzy.
Z opresji cudem udało się wydostać 14 partyzantom z I drużyny (w tym 7 rannych). W najgorszej sytuacji znalazła się III drużyna pod dowództwem kaprala podchorążego Stefana Latomskiego, pseudonim „Nemrod”, w której szeregowym był Henryk („Cichy”). Trafili na zmasowany atak Niemców. Z tej grupy uratował się tylko jeden jedyny partyzant. Pozostali zginęli w walce. „Cichy” został trafiony na początku bitwy, kiedy wyskakiwał przez okno z kwatery.
7 kwietnia zginęło 32 żołnierzy. Byli to uczniowie lubelskich szkół średnich. Jak pisze Wojciech Białasiewicz w Kurierze Lubelskim, „III drużyna to była paczka chłopców z Kośminka, związanych serdeczną i młodzieńczą przyjaźnią sprzed wojny. Pochodzili z patriotycznych, robotniczych środowisk Lublina i byli w tym wieku, w którym w normalnych czasach ich rówieśnicy uganiają się beztrosko za piłką, marząc o rowerze wyścigowym, z pasją hodują gołębie i króliki. Okupacyjne lata spowodowały, że ci młodzi chłopcy nad wyraz wydorośleli angażując się bez reszty w działalność konspiracyjną i partyzancką.”
Henryk zginął 20 dni przed swoimi siedemnastymi urodzinami. Razem z nim zginęli jego koledzy z sąsiedztwa, z ulicy Żelaznej i Suchej, a także cała grupa kolegów z klasy, z lubelskiej budowlanki.
Lądowanie samolotu z Londynu, ze względu na złe warunki pogodowe odwlekło się jeszcze kilka dni. W końcu w nocy z 15 na 16 kwietnia „Dakota” pomyślnie wylądowała, kosztem 32 ludzkich istnień.
Polegli zostali pochowani na cmentarzu w pobliskim Babinie.
42 lata po tragicznej śmierci, Henryk Rułka, „Cichy” został odznaczony 15 lipca 1986 roku Krzyżem Armii Krajowej.
Takim samym Krzyżem została odznaczona Halina Rułkowa za pracę konspiracyjną w czasie okupacji w Lublinie i za pełnienie funkcji łączniczki pomiędzy Dowództwem AK w Lublinie i Oddziałem „Nerwy”).
“Z Henrykiem” – zdjęcie na podwórku domu przy Pawiej. Dół od lewej: Henryk Rułka, Marianna Rułkowa (matka), Domicela Rułka (najstarsza siostra), wyżej Marian Rułka (młodszy brat), Feliksa Rułka (starsza siostra, a moja Mama), i jakiś nieznany mi kolega.
Jan Rułka o Heniu
Co do świadomości naszej matki odnośnie śmierci Henia. Powiadomić matkę wtedy to była dość trudna dla nas decyzja. Henio zginął około tygodnia po tym, gdy zginął nasz ojciec i tylko co byliśmy na jego pogrzebie. Śmierć męża, a naszego ojca, była dla niej niezasłużonym ciosem i ciężkim wstrząsem. Była matka załamana i przygnębiona, ciężko się rozchorowała. Obawialiśmy się o jej zdrowie, obawialiśmy się najgorszego. Jej boleść i ciężkie przeżycia ujawniły się silną żółtaczką i utratą sił. Odporność jej na tak ciężkie uderzenie losu była bardzo osłabiona.
Przy tym stanie rzeczy nie mieliśmy odwagi, Milka i ja, powiadomić matki o śmierci Henia. Stan jej osłabienia trwał bardzo długo. Objawy zewnętrzne w postaci żółtaczki bardzo długo nie ustępowały. Henio zginął 7 kwietnia 1944 roku, wyzwolenie nastąpiło 20 lipca 1944 roku, a jeszcze we wrześniu matka była żółta. Po wyzwoleniu rozlecieliśmy się na wszystkie strony, a w domu została tylko Halina i Marian. I tak zeszło. Potem nie mieliśmy odwagi mówić o Heniu, bo obciążało nas to, że wcześniej jej nie powiadomiliśmy. I tak pozostało. Ot, takie to były polskie losy.
W marcu, krótko po pogrzebie ojca, odwiedził matkę nasz kolega, jeden z trzech z naszego bezpośredniego sąsiedztwa. Oni trzej byli także w tym samym oddziale Nerwy razem z Heniem. Byli to Mieczysław Paluch, Bolesław Paluch i Henryk Mroczek. Oni wszyscy zginęli pod Pawlinem i są pochowani razem w mogile na cmentarzu w Babinie.
Otóż odwiedził mamę Mietek Paluch będąc na przepustce. Wybrał taki moment wczesnym wieczorem, gdy nikogo z nas w domu nie było. Przekazał matce od Henia pozdrowienia, zapewnił że wszystko jest w porządku, że jest zdrowy i nie ma się o co obawiać i wręczył matce zegarek pamiątkowy naszego ojca, kieszonkową srebrną omegę, z czasów służby ojca w carskim wojsku (nagroda za dobrą służbę). Ten zegarek Henio podebrał ojcu, gdy szedł w styczniu do oddziału Nerwy.
Henia nie dało się powstrzymać, ani mu wyperswadować, to była przecież konspiracja. My starsi, przede wszystkim Milka i ja nie spodziewaliśmy się, że oficerowie werbowali do oddziałów partyzanckich AK dzieci, w tym wypadku szesnastoletnie.
Ale to już był taki czas. Jurek poszedł na Węgry, gdy miał piętnaście i pół roku, Eugeniusz Rułka poszedł do Berlinga w Rosji, gdy miał niespełna szesnaście lat. I tak to wtedy bywało.
W czerwcu 1944 roku (bodajże w czerwcu), dokumenty Henia tj. legitymację szkolną i jego zdjęcie doręczyła mi Halina, moja żona, która wówczas jeszcze panienka, była łączniczką z oddziałem Nerwy i u niej dokumenty chłopaków przechowywano (też jeszcze dziecko – miała wtedy dwadzieścia lat).