Urodziłem się 8 stycznia 1927r. w rodzinie mieszczańskiej w Lublinie. W 1937r. wstąpiłem do ZHP. Za okupacji niemieckiej uczęszczałem do gimnazjum, tzw. „Budowlanki" przy ul. Radziwiłłowskiej w Lublinie. Tu pierwszy raz zetknąłem się z konspiracją. Działałem w „Szarych Szeregach", a następnie złożyłem przysięgę Armii Krajowej w marcu 1943r.
W czerwcu 1943r. Niemcy aresztowali mojego ojca, przesłuchiwali i torturowali w Gestapo „pod Zegarem", osadzili na Zamku, a następnie na Majdanku na słynnym polu 3. Tu w akcji pomocy więźniom dostarczałem im paczki i listy. Rano więźniów wyprowadzano poza teren obozu do prac ziemnych przy powiększaniu terenu obozu. W miejsca gdzie więźniowie pracowali podkładaliśmy nocą paczki, a następnego dnia obserwowaliśmy więźniów którzy gestami ręki oznajmiali znalezienie ich. Więźniów pilnowali uzbrojeni Litwini, przed którymi musieliśmy uciekać. W kwietniu 1944r. podczas ewakuacji Majdanka Niemcy wywieźli ojca do Gross Rosen. Pozostali trzej bracia ojca (moi stryjowie) także zostali aresztowani. Żaden z nich nie powrócił z obozów koncentracyjnych.
Wrócę jeszcze do mojego gimnazjum. W „Budowlance" z Marianem Galerą ps. „Sztyfcik" sprzedawaliśmy własnej produkcji radia nazywane „Bebisy" (od BBC Londyn). Były to jednolampowe radia na słuchawki o wymiarach ok. 15x20x20cm. przystosowane do odbioru Londynu. Tu w gimnazjum nawiązałem kontakt ze Szkołą Podchorążych. Początkowo nie chciano mnie przyjąć na szkolenia ze względu na młody wiek, ale później „przymknięto oko" i przyjęto, gdy posłużyłem się metryką zmarłego starszego brata. Kierownikiem kursu był ppor. Adolf Kijowski ps. „Antek", a wykładowcą i moim opiekunem był plut. Zdzisław Bychawski ps. „Tracz". Szkolenia odbywały się w mieszkaniach i w terenie, w Starym Lesie i Dąbrowie, na Górkach Czechowskich. Tu utkwiło mi w pamięci jak jeden z organizatorów przyniósł pod płaszczem pistolet maszynowy; nie pamiętam czy był to Stan, czy niemiecki MP. Była wielka frajda, bowiem każdy z kursantów choć przez chwilę mógł potrzymać w ręku pistolet. Pamiętam jak podczas jednego z wykładów w moim mieszkaniu rozłożyliśmy na części pistolet, moja mama wpadła do pokoju przerażonym głosem mówiąc „Niemcy idą!". Pistolet wsadziłem do pieca i zaczęliśmy grać w karty. Niemcy krótko postali koło domu i oddalili się. Byłem gońcem -roznosiłem tzw. „bibułę" - ulotki, hasła, biuletyny itp. Ze Stefanem Janiszem ps. „Szary" malowaliśmy hasła antyniemieckie na budynkach w rejonie ul. Narutowicza. Gdy zorientowaliśmy się, że jest już grubo po godzinie policyjnej udaliśmy się do domów. Idąc ul. Bernardyńską stojący na warcie przy budynku (naprzeciw ul. Żmigród) Niemiec krzyknął: „Halt!".//Szary uciekł a ja zostałem złapany i uderzony kolbą pistoletu w głowę. Była to poważna kontuzja. Zdołałem się jednak wyrwać i ukryć w komórce sąsiedniej posesji, skąd (po dojściu do siebie) przez łąki i ul. Rusałki dostałem się do domu już po godzinie 22:00. W domu okazało się, że mam całkowicie zabrudzone ubranie farbą olejną. Co by się wydarzyło gdyby Niemiec zdołał mnie zatrzymać?
Z pewnością tego listu bym już nie napisał. Do domu przychodzili jacyś cywile dopytując się o mnie. Całe szczęście, że wtedy nie było mnie w domu. Poczułem się zagrożony i zostałem przerzucony do oddziału partyzanckiego ppor. Wojciecha Rokickiego ps. „Nerwa". Było trochę kłopotu - Nerwa nie chciał mnie przyjąć ze względu na młody wiek. W oddziale zastałem przygnębiający nastrój jaki zapanował po bitwie pod Pawlinem w dniu 7 kwietnia 1944r., gdzie zginęło 32 partyzantów i 2 cywilów. Spotkałem księdza Fiutę, który uczył mnie religii w Budowlance. Był to okres Wielkanocy i wielu z nas ksiądz wyspowiadał. Nie będę opisywał tej bitwy, gdyż już wcześniej została opisana przeze mnie i moich kolegów. Wspomnę tylko, iż oddział „Szarugi" stacjonujący około 1,5km od nas w Zosinie, uzbrojony „po zęby" nie przybył nam z pomocą.
W pamięci utkwiło mi jak w pierwszy dzień pobytu w oddziale poszedłem na ochotnika na nocną wartę. Noc była zimna, w kałużach szkliła się przymarznięta woda, ale mnie było gorąco. Poczułem się bardzo ważny, odpowiedzialny za powierzone mi zadanie i szczęśliwy trzymając w ręku karabin. Tu przechodziłem dalsze szkolenie. Brałem udział w kilku różnych akcjach, m. in. 15 kwietnia 1944r. w osłonie lądowania samolotu alianckiego (akcja „Most I"); przy rekwirowaniu koni i karabinów z byłych wyścigów konnych w Lublinie. W maju w walce z Niemcami pod Piotrkówkiem zginęło ich 10, a 20 wzięliśmy do niewoli wypuszczając ich później na wolność w samych kalesonach. W czerwcu zajęliśmy osadę Wysokie, gdzie zarekwirowano wiele zboża, które później załadowano na 120 furmanek chłopskich. 21 czerwca pod dowództwem kpr. podch. „Natara" zaatakowaliśmy patrol ochrony kolei. Zginęło 2 Niemców i 2 zostało rannych. W końcu czerwca w obławie na oddział AL „Cienia" zatrzymaliśmy się w Józefowie nad Wisłą. Odbyła się tam defilada - ja grałem na organkach ustnych, a „Tarzan" pokazywał różne sztuczki. Miejscowa ludność wiwatowała nam; odczuła, że istnieje jeszcze Polska. 19 lipca w nieudanej akcji na majątek w Kłodnicy zginęło 4 partyzantów, a 7 zostało rannych. Po raz kolejny nie będę opisywał tych wydarzeń, bowiem są one już opisane w innych naszych artykułach. Wspominam o nich tylko dlatego, że brałem sam w nich udział.
W dniu 25 lipca 1944r. maszerując trzema oddziałami („Nerwy", „Jemioły" i „Rysia") na Lublin zostaliśmy zatrzymani przez Sowietów w Polanówce (za lasem Dąbrowa). Zostaliśmy rozbrojeni i pod eskortą 2 konnych Sowietów udaliśmy się do Chełma by wstąpić do Armii Berlinga. Z czterystu kilkunastu partyzantów dojechało nas tylko 6 (m.in. ja, kpr. podch. „Dym", kpr. „Franek"). Po przesłuchaniu Sowieci przekazali nas Polakom. Gdy ci usłyszeli, że jesteśmy z AK, zaczęli nas namawiać byśmy poszli sobie do domów. Strasznie wyzywali Sowietów. Byli to AK-owcy z Wilna. Zapytałem ich dlaczego nie uciekają a oni odpowiedzieli - „nie mamy dokąd". Po dwutygodniowym pobycie w Chełmie maszerując na zachód blisko Lublina podeszło do mnie 2 żołnierzy (ppor. i st. Wachmistrz) mówiąc: „Na co czekasz? Tu na ciebie czeka mamusia". Dali mi na drogę 2 paczki papierosów i 2 paczki tapioki; podali ręce mówiąc „pamiętaj o nas". Jednostkę opuściłem jako ostatni z naszej grupy. Pułk ten, jak się później dowiedziałem, rozbił się w walce o Kołobrzeg. W Chełmie dali mi konia (kucyka) i ostrogi. Co to był za koń, zawsze szedł na końcu kolumny, wsadzał łeb w zad poprzedzającego konia, a gdy ten ruszył prędzej, mój koń także, a gdy się zatrzymał - mój też. Pewnego razu jeden z oficerów jadąc na koniu koło mnie powiedział: „Skocz i zatrzymaj czoło". Nie pomogły ostrogi, cugle i bat. Koń nie wyprzedził żadnego innego. Musiałem z niego zejść i dotrzeć na czoło kolumny na piechotę. Do domu wróciłem brudny i zawszony. Zaczęli odwiedzać mnie koledzy. Przynieśli dużo papierosów, sucharów, masła, itp. Ja „przyniosłem" tylko wszy. Nikt się o mnie nie dopytywał, a przecież można by było zarzucić mi dezercję. Tak zakończył się mój rozdział z okupacji niemieckiej. Utrzymywałem ograniczone kontakty z kolegami z konspiracji z AK. W kwietniu 1945r. wstąpiłem wraz z Szarym i Sztyfcikiem do oddziału ROAK (Ruch Oporu Armii Krajowej) późniejszy WIN pod dowództwem Hieronima Dekutowskiego ps. „Zapora" do plutonu ppor. Romana Dumy ps. „Roman", gdzie brałem udział w akcjach przeciw MO, UB i NKWD w Niedrzwicy, Strzyżewicach, Kiełczewicach, Wilkołazie i Rudkach. Sam;/Zapora' traktował nas trzech ja^ Sekcję Egzekucyjną. Naszym celem było ostrzeganie i „dawanie nauczki" wybranym osobnikom w Lublinie. W sierpniu 1945r. po rozbiciu plutonu Romana wróciliśmy do Lublina. Szary, Sztyfcik i ja byliśmy dwukrotnie aresztowani przez UB co zmusiło nas do opuszczenia Lublina. Najpierw wyjechaliśmy do Słupska, a następnie do Jeleniej Góry.
Po powrocie do Lublina w 1946r. początkowo kontakty między kolegami z AK były nieufne. Często unikaliśmy się, bo nie było wiadomo „kto był kim". Kontakty zaczęły się dopiero w latach 70-tych i 80-tych. Zaczęliśmy się spotykać przy kościele na Tatarach, gdzie w 1988r. założyliśmy „Duszpasterstwo AK", które stało się zalążkiem obecnego Św.Z.Ż.AK. Byliśmy obserwowani i prześladowani przez UB-owców ubranych w cywilne ubrania. Ufundowaliśmy chorągiew naszego Duszpasterstwa. Przechowywana jest w tymże kościele. Spotykaliśmy się na zjazdach AK-owców w Częstochowie. Nawiązaliśmy kontakty z polskimi szkołami we Lwowie i w Wilnie, gdzie przesyłaliśmy podręczniki szkolne, płyty gramofonowe, itp.
Brałem udział w wielu uroczystościach państwowych, współuczestniczyłem przy fundowaniu pomników, tablic pamiątkowych, sztandarów, itp. Pierwszą tablicą była tablica poległych Nerwiaków na kościele w Babinie i grób - pomnik poległych w bitwie pod Pawlinem. W tych przedsięwzięciach mój udział był znaczący.
Za opisaną działalność otrzymałem wiele wyróżnień, krzyż za zasługi dla Św.Z.Ż.AK, odznakę i patent weterana walk o niepodległość, odznakę „Akcji Burza", Krzyż Partyzancki, Medal Zwycięstwa i Wolności oraz z Londynu (1983r.) Krzyż Armii Krajowej, Medal Wojska Polskiego wraz z pismem weryfikacyjnym o odbyciu służby wojskowej w szeregach Armii Krajowej. Posiadam także Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski i Krzyż Oficerski O.O.P. Jestem w posiadaniu kilku dyplomów uznania, kilkudziesięciu zaproszeń na różne patriotyczne uroczystości, m.in. zaproszenie Marszałka Sejmu na debatę z okazji 60 rocznicy zakończenia wojny, zaproszenie Prezydenta Warszawy św. pamięci Lecha Kaczyńskiego, Kierownika Urzędu ds. Kombatantów Jana Turskiego i biskupa polowego T. Płoskiego na centralne uroczystości w Warszawie z okazji w/w rocznicy zakończenia wojny.
Ministerstwo Obrony Narodowej zweryfikowało mi stopień wojskowy Kaprala Podchorążego od dnia 1 stycznia 1945r. W 1993r. otrzymałem awans na podporucznika, a w 1998r. na porucznika.
Jan Busiewicz